W miniony weekend, w zasadzie bez większego planowania pół roku do przodu, odwiedziliśmy znakomity europejski festiwal - Festiwal Sztuki Cyrkowej w katalońskiej Gironie niedaleko Barcelony. Była to jego 12. edycja, która zakończyła się wczoraj, a którą wygrali znakomici The Flying Gonzales. Warto dodać, że kilka pierwszych edycji Festiwalu odbyło się w nieodległym Figueres.
Sama Girona to miasto w dużej mierze zabytkowe, jak wiele miast w Hiszpanii, ale też i nader spokojne, liczące skromne, ale przyzwoite 100 000 mieszkańców. Przy namiocie na 2000 miejsc i 12 granych spektaklach taka liczba mieszkańców nie jest liczbą dużą. Ale wystarczającą, by mieszkańcy Girony w połączeniu z mieszkańcami okolicznych miast i wsi, ale też fanami i gośćmi specjalnymi, zapełnili po brzegi widownię na każdym z programów.
Sam giroński Festiwal odbywa się pod tym samym namiotem, co Festiwal w Massy na początku lutego. Szapito dysponuje ogromną przestrzenią wewnątrz, porównywalną do tej z zimówki w Dreźnie. Do tego wszystkiego dochodzą oszałamiające światła i paryska orkiestra. Całość tworzy niesamowity klimat i nastrój. Paradoksalnie - nastrój tradycyjnego cyrku, chociaż ten w Katalonii jest zakazany. Festiwal w Gironie, który na początku miał zwierzęta, kontynuuje jednak ten nurt sztuki cyrkowej. Dlatego są na nim tradycyjne fraki, klasyczna muzyka cyrkowa oraz cyrkowe remixy znanych przebojów, a przede wszystkim - typowo cyrkowe numery. Próżno szukać kuli śmierci, czy lasermana, wymyślnych rekwizytów napowietrznych jak spirale, sprężyn slinky, czy typowych tańców pole dance.
Zaskakującym może być też fakt, że występują na nim bardzo klasyczni klauni, tyle, że z Ameryki Południowej. Prezentują więc zupełnie inny, nam Europejczykom nieznany, rodzaj humoru, bazujący na tamtejszej kulturze. W tym roku rolę klaunów pełnił duet Los Tiki Taka składający się z dwóch pokoleń artystów cyrkowych, a także Pacusito Videla. Całą trójkę wykonawców charakteryzował szalony styl, pełen uśmiechu, radości z życia, nieprzewidywalności, absurdu. Klauni byli klaunami. Wesołymi, nieroztropnymi, lekko gapowatymi, , śmiejącymi się do rozpuku. Wspaniale było "liznąć" trochę południowoamerykańskiego humoru i sztuki cyrkowej.
Przejdźmy do największych zwycięzców tego Festiwalu - 15-osobowej grupy Flying Gonzales z Chile. Absolutnie nieziemscy ludzie - dosłownie i w przenośni! W Gironie zaprezentowali potrójne trapezy do gorących, latynoamerykańskich rytmów, ubrani w przepiękne, błyszczące, białe stroje. Dynamizm i masa pozytywnej energii to wyznaczniki tego numeru, który rozgrzał zgromadzoną publiczność do czerwoności! Wspaniałe salta, obroty i dublety. Coś pięknego! Prywatnie rodzina Gonzales jest fantastyczna. Nie zgrywa wielkich gwiazd, błyskawicznie nawiązuje kontakt z każdym zainteresowanym tematem trapezów, widać, że nosi w sobie południowoamerykańską radość życia. Fantastyczni ludzie, fantastyczni artyści, którzy całkowicie zasłużenie zdobyli najwyższą nagrodę.
Bardzo dobre wrażenie zrobiła na nas 4-osobowa, niemiecko - szwajcarsko - holenderska grupa squAIRe na desce koreańskiej. Porównując ich występ do występu dwóch młodych Węgrów, których miesiąc wcześniej widzieliśmy na Festiwalu w Budapeszcie, spokojnie możemy stwierdzić, że panowie z Europy Zachodniej zrobili to lepiej i ciekawiej, pomimo, że węgierskie gwiazdy traktowane były na tamtejszym Festiwalu jak zwycięzcy Olimpiady. Węgrzy byli świetni technicznie i bardzo słabi choreograficznie. Grupa squAIRe zaprezentowała w Gironie kompletny występ z całkowicie przemyślaną i ZROZUMIAŁĄ reżyserią, opowieścią. Ich historia była pełniejsza, prostsza do zrozumienia, a ruchy na arenie po prostu lepsze. Technicznie również bardzo dobrze, porównywalnie do Węgrów. SquAIRe wygrywają jednak lekkością formy i większym luzem na arenie.
Ukraińskie Duo Stardust zaprezentowało bardzo ciekawy numer na wrotkach. Muzyka dynamiczna, ale nieoklepana, a do tego rekwizyt - podest, który estetyką wykonania zwracał na siebie uwagę od pierwszych sekund trwania numeru. Technicznie również mistrzostwo świata, a jeden trick szczególnie zasługiwał na głębokie ukłony. Chodzi o moment, kiedy to para kręci się, partnerka mając pętlę na szyi wykonuje piruety wokół własnej osi i w tym samym momencie para wznosi się w powietrzu na sztrabatach, wciąż wykonując ten karkołomny trick. Rzecz niebywała, która zostaje w pamięci na bardzo długo.
Urzekły nas też szarfy w wykonaniu Chinki Lan Mi. Jak to w przypadku Chińczyków bywa, nie był to zwykły numer, a opowieść, historia. Zatem Lan Mi nie występowała sama w powietrzu, bo na ziemi towarzyszyli jej tancerze w tradycyjnych strojach. Artystka wykonywała swoje popisy na bardzo dużej wysokości, w zasadzie pod samą kopułą cyrku, która przecież nie jest najniższa. Numer magiczny i czarujący. Kojący, spokojny, ale nie nudny. Tylko Chiny potrafią tak czarować na arenie.
Na arenie wystąpił też rewelacyjny peruwiański żongler Nilson Escobar. I znów jak w przypadku ludzi z Ameryki Południowej - gorące rytmy, perfekcyjne elementy taneczne, zarzucanie bioderkiem, błyszczący kostium i uśmiech od ucha do ucha. Publiczność "kupiona", widać to po głośności oklasków pod namiotem. Sam numer znakomity, Nilson jest bezbłędny, bardzo szybko żongluje maczugami. Doskonale radzi sobie także z piłeczkami i obręczami, które na końcu występu wyrzuca wysoko w powietrze i wszystkie, łapiąc w locie, zakłada na szyję.
Innym magicznym, a zarazem bardzo, bardzo oryginalnym występem jest występ Dezhou Acrobatic Troupe z Chin. Artyści ubrani w tradycyjne stroje wykonują grupowe manipulacje tradycyjnymi chińskimi widelcami (ale nie takimi jak sztućce), wydającymi charakterystyczny, metaliczny dźwięk podczas podrzucania i obracania. Wykon nie do podrobienia, charakterystyczny dla grup chińskich. Ciekawy i praktycznie niespotykany w Europie. Bardzo fajny pomysł, by właśnie taki numer umieścić na końcu jednego z festiwalowych programów.
Zachwyca także wietnamska artystka występująca pod pseudonimem Angel of Crystal. Wykonuje balans ze szkłem. Wydawać by się mogło, że nie jest to numer na Festiwal. Zbyt banalny, przewidywalny, kiczowaty? W tym przypadku nic z tych rzeczy! Wietnamka dysponuje perfekcyjnie dopracowaną choreografią i muzyką. Ma przepiękny strój oraz robi coś, czego reszta artystów zajmujących się tą dziedziną zazwyczaj nie robi - utrzymuje balans, wspinając się jednocześnie bardzo wysoko po szarfach. Pełna koncentracja zalecana, a to, co możemy zobaczyć na własne oczy, naprawdę robi wrażenie!
Duo Soul z Kanady i Mołdawii zachwyca akrobacjami napowietrznymi w kole. Numer utrzymany jest w biało - niebieskich barwach no i oczywiście niesie ze sobą aspekt miłosny. Akrobaci czarują swoimi ciałami, ale również swoim uczuciem. Występ jest naprawdę długi i niesie ze sobą piękną historię o miłości. Przez ten numer przemawiają zwiewność i lekkość.
Wspaniałe były też gry ikaryjskie braci Vivas z Meksyku, umiejętnościami kontorsjonistycznymi na kontrabasie zachwycał Białorusin Artsiom Zhaunenka. Franco Carvallo z Argentyny dał czadu na monocyklach, a do tego razem ze swoją partnerką mieli przepiękne kostiumy. Byli też przedstawiciele regionu Katalonii - Ramó & Alegria w pokazie dużej iluzji na wesoło, która naprawdę była śmieszna i nieprzewidywalna.
Oprócz tych wszystkich wymienionych wykonawców pojawili się też inni, łącznie ponad 80 artystów z 16 krajów. Trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do niektórych innych festiwalu, poziom poszczególnych numerów na Festiwalu w Gironie był bardzo wyrównany i nie było większych kontrastów.
Festiwal w Gironie ujął nas swoją oryginalnością i niepowtarzalnym, hiszpańskim klimatem. W przeciwieństwie do innych tego typu imprez, nie ma on w sobie zbytniego "nadęcia" i megalomani. Wszystko jest na luzie. Publiczność ubrana jest przyzwoicie, ale nieprzesadnie elegancko, na pewno nie w marynarki i krawaty. Nie ma "kółek wzajemnej adoracji" w postaci gości specjalnych, a strefa VIP znajduje się na piętrze hali i nie jest wystawiona celowo na widok zwykłych gości i przechodniów. Nie ma też pompatycznych przemówień i przedstawiania miliona gości, a uczestnicy Festiwalu są dostępni dla każdego - wychodzą na autografy, robią sobie zdjęcia z publicznością. Jest normalnie, miło, po ludzku, po hiszpańsku... Bardzo przyjemna atmosfera, która nie wprowadza atmosfery typu "My jesteśmy wspaniali ludzie cyrku, mamy swoje święto, a wy, widzowie, podziwiajcie nas i oklaskujcie".
Czym byłby ten Festiwal bez rewelacyjnej gry paryskiej orkiestry. I czym on byłby, gdyby nie jego założyciel i konferansjer Genís Matabosch, któremu wszyscy mogą buty czyścić, a który był kimś takim jak wielu z nas, którzy właśnie czytają ten artykuł - fanem i miłośnikiem sztuki cyrkowej, który chodził na spektakle, do cyrków, rozmawiał, podziwiał, fascynował się cyrkiem. Dziś tworzy jeden z najlepszych festiwali cyrkowych na świecie i wspaniałe muzeum cyrku w Besalu...
Comments